Na mě nezapomeň a žij

Ostatnie słowa piosenki Jaromira Nohavicy „Zítra ráno v pět” wydają mi się idealnym podsumowaniem przesłania, jaki bije z „Wina truskawkowego” na podstawie stasiukowej prozy. A czemu, to już trzeba się samemu przekonać.

Tu nie ma pijaczkowych mądrości w stylu „Rancza”, bliżej temu filmowi do serialu „Złote łany” (o, jakbym go obejrzał znów!) z całym okrucieństwem wsi. Bliżej tej galicyjskiej wiosce do Rumunii rodem z książki Michała Kruszony. To wieś ze świniobiciem, długimi rozmowami przy wódce i tanim winie, codziennością ciężką i prostą, potrzebami przyziemnymi (choć nie tylko). Z mądrością przodków – nie zawsze taką mądrą lecz pierwotną. Tu wszystko jest proste, choć tak naprawdę proste w pełni nie jest. Jasne, chociaż niejasne.

Mała wieś położona niedaleko Dukli (okolice Krosna) staje się tu więc pewną metaforą ucieczki. Przed światem, przed pracą za biurkiem, przed wspomnieniami, a w kierunku nowego życia. Nie jest to jednak, na całe szczęście, metafora czysto bajkowa, bo choć film wyraźnie nawiązuje do stylistyki realizmu magicznego, twórczość Andrzeja Stasiuka (film postał na podstawie jego „Opowieści Galicyjskich”) nie omijała brutalności, zawiłych relacji międzyludzkich, czy tragizmu wpisanego w każde ludzie istnienie. Dzięki temu „Wino truskawkowe” nie stało się bajką, sielanką tyleż przyjemną, co nieprawdziwą.

Warto też nadmienić, że i aktorzy grają to zwyczajnie, naturalnie i nie „menelarsko”, jak to często bywa w filmach o wsi (przede wszystkim wart uwagi jest tu odkryty na nowo Marian Dziędziel). Galeria różnych, barwnych postaci nie jest skrojona pod publikę, a główny bohater, ze swoim stoickim milczeniem przywodzi trochę na myśl cichych obserwatorów Kim Ki-Duka (choć ten jednak coś mówi). O dziwo wyszedł tu nawet dubbing zastosowany w filmie – owego bohatera gra bowiem czeski aktor Jiří Macháček, któremu głosu użycza Wojciech Malajkat, a głos to przecież bardzo radiowy, cichy i opanowany.

No i co? Polacy jednak potrafią filmy robić i to swoje, nie odgapiane, co? A czemu słowa z tytułu oddają film, to już trzeba się samemu przekonać.

„Wino truskawkowe”, reż. Dariusz Jabłoński

Kuba Knoll

9 myśli w temacie “Na mě nezapomeň a žij”

      1. Nieprzejednany Kuba 😉 Pytam, bo z łaciną albo angielskim jesteśmy raczej osłuchani, natomiast z czeskim już mniej. Inna sprawa, że tłumaczenie w nawiasie podnosi czytelność i jasność recenzji i nie zmusza czytelnika do żadnych poszukiwań (trudno też tego wymagać). I raczej nie jest to kwestia czytelniczego lenistwa. Tak czy siak dobrze nakręcone.

  1. Polska wieś (z nie-wiadomo-jakich-czasów, bliskich i odległych za razem) przedstawiana jest tu jako straszne i piękne miejsce prostych ludzi z nie tak prostymi problemami; miejsce starcia prawa ludzkiego z prawem natury, kościelnej władzy z upadającą władzą ludową, moralnego z niemoralnym, życia ze śmiercią, można wymieniać i wymieniać. Chciałbym widzieć w takiej polaryzacji jakąś intrygującą myśl, ale to wszystko wtórność i powrót skompromitowanego czarno-białego podejścia do życia, powrót wielkiego „dobrego” i wielkiego „złego”.
    Pozostając jeszcze przy ogółach, jakże bezużyteczny jest ten obraz dla współczesnej Polski. Jaką nową myśl zaoferował, której nie słyszałem wcześniej od Sienkiewicza, Wyspiańskiego i sąsiadki z dołu? I dlaczego ktoś kręci filmy po to, by utwierdzić nas w naszych potocznych przekonaniach?
    Oglądając ten film, mimo tego co mówisz, nie mogłem wyzbyć się odwołań do Rancza, świadomie użytych przez reżysera lub nie. Największą różnicą między tymi dwoma produkcjami jest humor, który w „Winie” pojawia się tylko parę razy, ale jak już się pojawia to zwykle jako niezamierzony lub slapstikowy (jak sztywność i niezdarność głównego bohatera np. w scenie gdzie upada na kamienie w strumieniu).
    Poza Marianem Dziędzielem, aktorstwo jest nieznośnie kanciaste i toporne. Nie wierzę w ani ziarnko „dzikości” Lubicy, której pierwowzorem musiała być rozerotyzowana Jagna z „Chłopów”.
    Niem na ile moje wywody cokolwiek tu uskuteczniają – właśnie przeczytałem inną wychwalającą ten film recenzję. Z inną jednak trudno się nie zgodzić, przynajmniej jeśli chodzi o budowę bohaterów: „Jiří Macháček cały czas z tą samą miną. Czasem kopnie z rozpaczy w oponę traktora. Lubica to typowa kobieta- sama nie wie, czego chce. Tu poflirtuje z nowym przybyszem, tam założy kiosk z bogatym asortymentem pism pornograficznych, potańczy w białej sukience i wyjdzie za mąż”. Oszczędzę sobie czasu i energii na krytykę sposobu w jaki konstruowana jest płeć w tym filmie (i domyślam się, że i w książce Stasiuka także), ale widoczne jest gołym okiem, jakimi „magicznymi realiami” tworzy się tu męskość i kobiecość.
    Jak nieuczciwie zbudowany został w ty filmie mit niewierzącego, który w końcu okazuje się być tylko „pokłócony z Bogiem”, a cała ta sprawa z wątpliwościami jest tylko czasowa, niepoważna… nie wierzyć w Boga jest niepoważne, jeśli nie głupie (scena rozmowy Andrzeja z księdzem i późniejsze próby zbawienia duszy Kościejnego).
    Waśnie kościoła z komunistyczną władzą, z kolei, rozwiązane są przez prosty akt wzajemnej spowiedzi i wzajemnego rozgrzeszenia. Policjant/milicjant wraca na łono kościoła, podczas gdy ksiądz przyznaje się do małych grzeszków, w końcu ksiądz też człowiek. Wszystko gra i buczy.
    Koniec końców, film pozostawił mnie poirytowanego, ale za to z dwoma garściami krytyki i komentarzy. Przynajmniej to się ceni.

    1. Chimeryku,
      mam nieodparte wrażenie, że zbyt poważnie/ambitnie/wymagająco podszedłeś do tego dzieła. Akurat „Wino…” należy do tej grupy obrazów, które dogłębnej interpretacji nie wymagają – ona jest zwyczajnie zbędna i nie na miejscu, choćby dlatego, że taka analiza strukturalna, bardzo zdroworozsądkowa i surowa, niszczy jego prosty urok i nie daje szansy na swobodny odbiór, który daleki jest od zaburzającej przekaz, intelektualnej inwestygacji.

      1. „bez/użyteczność dla Polski” – stosując taką kategorię można by uznać, że cała proza Stasiuka jest bezużyteczna. tylko dlaczego? bo nie odkrywa nowego podejścia do sprawy? sensacyjnie nie obnaża? przecież Stasiuk to wnikliwy obserwator absurdów życia codziennego determinowanego przez narzucony system polityczny i społeczny. A życie to nie zawsze ewoluuje wraz z transformacją owego systemu i to właśnie film miał pokazać – są miejsca zapomniane, gdzie czas się zatrzymał na erze PGRów, a życie – mimo, że nędzne, zbyt proste, nudnawe, pijackie i miałkie, to jednak w jakimś sensie wyjątkowe, bo rodzące wartościowe uczucia, dylematy i dramaty, pewien rodzaj empirycznej mądrości, ludzką i krajobrazową swojkość (jaka piękna i malownicza jest ta zaboboniarska kraina!).

      2. Lubica – w filmie jest genialnym symbolem oniryczności, wspomnianej magii, ulotności, kobiecości, pożądania i zmienności – symbolem ludzkich instynktów i potrzeby obcowania z pięknem (przecież ona jest bohaterką tej zapadłej wioski, ezoteryczną tancerką na męskiej biesiadzie, jest podmiotem marzeń i fantazji, urozmaitką zapadłej dziury i nudnawego bytu!)

      3. Wiara – czy właśnie nie tak „prości ludzie” czczą Boga? Czy nie tak wyglądają wiejskie, postkomunistyczne szermierki między Kościołem, milicją a parafianami? Hulaszcze i bezbożne życie, wódeczka, brak potrzeby duchowego rozwoju – to typowe dla takich przestrzeni – zmarnowanych systemem, biedą i rozhedonizowanych, ale też dobrych w tej swojej prostocie i skorych do poruszeń, gestów przyjaźni czy nawet wiary w cuda – zgromadzenie w Kościele było symbolem zbawienia bohatera, ale też znakiem wewnętrznego spokoju i oczyszczenia Andrzeja! – ten film jest najeżony symbolami, realizm miesza się tu z baśnią i przy odbiorze trzeba się nastawić na symbolizm własnie!

      4. Sentymentalne piękno upadku – myślę, że najważniejszą refleksją po obejrzeniu tego filmu było wrażenie swojskiego, słowiańskiego piękna degeneracji – ta zatrzymana w rozwoju przestrzeń, w dodatku ogarnięta biedą i przesądami była w jakimś sensie krainą rajską – nie bez znaczenia jest tu ta przejmująca malowniczość krajobrazu – to własnie on – mistyczny i zachwycający – wprowadzał do filmu i życia bohaterów magię, która pozwalała akceptować objawienia zmarłych i całą baśniowość, na którą w tzw. cywilizacji współczesnej nie ma miejsca.
      Poruszające były równeiż nastroje przyjacielskiego solidaryzmu, ale też proces asymilacji Andrzeja w tej nudnej, acz pięknej krainie, męska Wigilia i oswojona samotność…ach, długo by wymieniać. Jest w filmie mnóstwo drobiazgów, które ujmują.

      Reasumując: recenzja Kuby jest absolutnie trafiona z mojego punktu widzenia – lepiej bym tego filmu nie opisała. Co do Twojego wrażenia, Chimeryku, to mogę się domyślać, że oglądałeś ten obraz w nastroju asbolutnego krytycyzmu. A to nie tak trzeba, nie tak! 🙂 Serdeczności!

      1. Ja muszę się zgodzić z obiema opiniami, ponieważ czytając uwagi Chimeryka nie sposób się nie zgodzić. Faktycznie aktorstwo głównych bohaterów trochę jest toporne, ale mi to odpowiadało, pasowało do funkcji wiejskich wyrzutków, którzy nie pasują do naturalności i swobody życia w małej mieścinie. Jeśli chodzi o głębsze refleksja, to faktycznie nie miał film wielkich aspiracji, ale jednak pokazał ciekawy nastrój mitologiczno-onirycznej wsi bardziej bezwzględnej niż bukolikowe bajeczki dla dzieci. Poza tym ja tu nakręcam, a nie zniechęcam, to staram się być na tak:)

        1. Absolutnie zazdroszczę wam waszych ripost 🙂 Jestem świadom, że dla kogoś symbolizm i sielankowość to właśnie to, czego szukał w filmie i okazuje się, że znalazł. I świadom jestem, że to taka konwencja i powinienem tylko wygodnie rozsiąść się w wygodnym miejscu, wyłączyć umysł i wyostrzyć zmysły. Tylko, z mojej perspektywy, ta konwencja jest zupełnie nietrafiona jeśli chodzi o współczesny film. Jak długo można pluskać się w brodziku dla symbolizmu i wiejskiej prostoty? Gdybym miał świadomość, że ten film nakręcono na początku lat 90., wszystko jeszcze byłoby do zrozumienia. Nawet to, co mogłoby przemawiać na korzyść filmu, czyli wspomniane przez Ciebie Kubo, brutalność, czy tragizm wpisany w każde ludzie istnienie, zabobon, nędza i pijackość ostatecznie ulega mitologizacji. Po takim zabiegu jedyne, co zostaje, to wzruszać ramionami, bo problem to nie problem, a jak nawet, to to przecież smutno by było i szkoda nieodżałowana, gdyby ten piękny obrazek pijaczka zniknął nam kiedyś z oczu.
          Racją jest, że może moja krytyka zbyt poważna i nie na miejscu chyba w obliczu istoty tego filmu. Tylko, że obraz ten nie pozwolił mi wyłączyć swojego „analizatora” i oddać się opowieści, jak to działo się choćby podczas „Tataraka”. Którego zresztą wysoko cenię również za to.
          I poza tym, że „Wino…” nie jest opowieścią, która nawiązuje ze mną owocny dialog, to jestem zupełnie z Wami 🙂

Dodaj odpowiedź do Chimeryk Anuluj pisanie odpowiedzi