Noir Desir zarasza na spotkanie z mrocznymi stronami własnej duszy, balansowanie na granicy szaleństwa, muzyczną podróż do jądra ciemności.
Noir Desir to zespół wyjątkowy. Bezsprzecznie. Od zawsze odważni, krytyczni i ostrzy w rozpolitykowanych tekstach. Nazywani „sumieniem Francji” z powodzeniem mogliby nosić nazwę sumienia w ogóle. Wyrzutów sumienia. Są bowiem obrońcami uciśnionych, słabych i biednych. Emigrantów w kraju wolności – Francji. Wytykają rasizm, głupotę polityków. Oddając muzyczny hołd zapomnianym strefom nas samych i naszego otoczenia, którego często nie zauważamy. Chciałoby się powiedzieć za Jaromirem Nohavicą „plebs blues, plebs blues, plebs blues…” Ręka sprawiedliwości dosięgła jednak każdego, nawet wokalistę i autora tych społecznych tekstów, Bertranda Cantata, kolejną ofiarę „mrocznego pożądania”. Ale, że to nie serwis plotkarki, to o tej sprawie już ani słowem.
Koncert przypomina mi stare koncerty Maanamu, pełne energii, punkowej siły, ale i dekadencji, psychodelicznego nastroju zimnej fali i odwagi tworzenia swojego stylu. Pełna jest dudniącego basu Cantata, który czasem przechodzi w chaotyczne niskie głosy szaleńca, wspomagany rockową zadziorną gitarą ślizgającą się po nutach tworząc transowy nastrój. A tego dodają jeszcze partie smyczkowe, harmonijka ustna, świdrujący klarnet czy epileptyczne dźwięki pianina. Mocny rock i teksty, jakie zna każdy miłośnik zespołu. Emocje pełną gębą wrzeszczane wprost do ucha.
Koncert Noir Desir zawarty na albumie „En public”, to dobra propozycja zarówno dla fanów grupy, jak i chcących się z nią zapoznać. Dla pierwszych także dla nowych wersji znanych utworów. Dla tych drugich głównie ze względu na duże stężenie tzw. hitów, ale może okazać się zbyt psychodeliczna – najlepsza na początek jest „Des visages des figures”, o tak. Ale dla mnie „En public”, to idealna płyta na wieczorne spacery rozświetlonym neonami miastem, pośród czarnych ludzkich dusz.
Noir Desir „En public”
Kuba Knoll
Dodaj do ulubionych:
Polubienie Wczytywanie...