Dawno nie mieliśmy na polskim rynku aż tyle żywej ideologii w muzyce. Maqama debiutuje trudną tematyką i adekwatnie ciężkim brzmieniem. Za tajemniczo brzmiącą nazwą kryje się czwórka artystów alternatywnych tworzących już wcześniej pod różnymi szyldami. Wraz z Kamilem Haidarem (projekt Shahid) na płycie zagościł świat arabski i to on zdominował klimat, tekstowo i dźwiękowo.
Mamy do czynienia z potężnym ładunkiem trudnych emocji i ciężkich brzmień, przeplatanych wątkami etnicznymi za sprawą liry korbowej i lutni oud. „Maqamat” (z arabskiego – zbiór wędrownych anegdot) otwiera transowy „Exile”, wprowadzając w niskie tony emocji. Nastrój gitarowej grozy przeplata się z arabskimi instrumentami i gościnnymi elektro-wstawkami Rafała Praczasa Kołacińskiego. Kolejne utwory odtwarzają nowe fragmenty przypowieści – gorzkie refleksje, towarzyszące obcowaniu na afrykańskiej ziemi cierpiącej pragnienie i zwątpienie w dobro. Okazuje się, że czas nie leczy ran, a jedynie tępi zmysły. Haidar grzmi o niesprawiedliwości, bólu, rezygnacji i absurdzie nieustannej walki o życie. „Darfur” wykonywany wraz z Gutkiem sprawia, że włos jeży się na głowie, a ciało przenikają dreszcze. Przekaz dopełnia mocne rockowo-metalowe tło. Trudno pozostać obojętnym na takie przesłanie.
Zespół zatroszczył się również o wizualną stronę uświadamiania mas. Okładka i zdjęcia z prywatnego archiwum są unaocznieniem tekstów; ujawniają paradoksy rządzące przestrzenią nieustającej walki, gromów tragedii, przemocy i destrukcji.
Wypada tę płytę znać.
„Maqamat” Maqama
Magda Kotowska
Źródło: Independent.pl